Łeba 2012
Kartka z głodówki
Głodówka lecznicza oczyszczająca organizm z
toksyn, odnawiająca siły obronne organizmu już na trwałe weszła do
kalendarza działań Wegetariańskiego Świata.
Głodowaliśmy już 15 raz!
Głodówka jest jak sprzątanie dużego, zagraconego i zabrudzonego domu. Aby tego dokonać trzeba zmobilizować ogromną ilość siły. Organizm musi być w ruchu. Przy głodówce jest to bardzo ważne, bowiem w czasie ruchu, a szczególnie na świeżym powietrzu, organizm ma szansę pobrać dużą ilość tlenu, który potrzebny jest do spalania toksyn, które uwalniają się z tłuszczy do krwioobiegu w czasie procesu oczyszczania. Najlepiej służą temu ćwiczenia, nawet takie jak na fotce powyżej, z przymrużeniem oka na stole bilardowym. No i... kilkunastokilometrowe spacery nad morzem, które ćwiczyliśmy codziennie. Wszak w zdrowym ciele, zdrowy duch.
Przez 10 dni głodowaliśmy pod okiem pani doktor Grażyny Ziółkowskiej.
I dotrwaliśmy wszyscy do końca głodówki.
Pani doktor Grażyna Ziółkowska jest lekarzem rodzinnym, mającym duże doświadczenie w prowadzeniu tego typu terapii.
Jest także wieloletnią wegetarianką, razem z mężem rolnikiem ekologicznym
z Nowego Młyna - Sławomirem Ziółkowskim wychowują 16 letnią Dominikę, wegetariankę od urodzenia.
Jak zwykle przy głodowaniu pomagały nam dobre nastroje, kilkunastokilometrowe spacery brzegiem morza, poranna gimnastyka, ćwiczenia oddechowe, częste kąpiele, sauna, ale przede wszystkim wykłady prowadzone przez panią doktor, na których można się było dowiedzieć o wspaniałych walorach leczniczych tej formy terapii.
Gimnastykę prowadziła Magdalena Młynarska-Balandiuk - wegetarianka od 26 lat, na co dzień mieszkająca na wsi w Górach Izerskich, propagująca zdrowe i dzikie style życia.
Na co dzień Magdalena eksperymentuje na własnej ścieżce jedzenia i niejedzenia, przetrwania BLISKO MAMY ZIEMI. Jest też twórczynią motta: Wpadając w przepaść, zawsze możesz chwycić się korzeni.
Popularnym zabiegiem na głodówce stało się świecowanie uszu, a także masowanie stóp, na których znajdują się wszystkie receptory, a którego uczył na wieczornych zajęciach Jerzy Niczyporuk. Zabieg ten wzmacnia system odpornościowy, relaksuje i wycisza.
Gotował dla głodujących inaczej, czyli dla Obserwatorów Głodówkowych i prowadzących zajęcia - Stefan Poprawa znany z wielu eko-imprez - mistrz
kuchni makrobiotycznej.
Dwie osoby działając razem, są w stanie przesunąć ciężką szafę o 10 metrów. Każda z nich osobno mogłaby przesunąć ją nie więcej niż o 3 metry. Efekt działań wspólnych jest zawsze większy niż suma działań indywidualnych.
To zjawisko nazywa się SYNERGIĄ. Mówi nam, że: Całość jest większa niż suma jej części.
Synergia jest obecna w całej naturze, w każdym jej przejawie i powinniśmy czerpać z jej przykładu. Tak właśnie robimy na głodówce. Głodujemy w grupie, która się wspiera i pomaga sobie nawzajem.
Mirka: Na głodówce czułam się bardzo dobrze i szczerze mówiąc, chciałam ją przedłużyć aż do ujrzenia braku białego nalotu na języku. Ciągnęłam więc głodówkę po powrocie z Łeby dalej na działce, także lewatywy i codzienną gimnastykę. Ale... czułam coraz większy wstręt do picia wody. Nie smakowała mi żadna woda. Trochę przekonywałam się jeszcze do świeżo gotowanej, ale po 11 dniach przerwałam głodówkę z powodu "wodowstrętu" i stopniowo wychodziłam z niej według zaleceń, stosując nadal wyuczone ćwiczenia. Mogłam gotować dla robotników na naszej remontowanej działce i przyprawiać na oko, nie czując głodu, a sobie - przygotowywałam wywary. Najsmaczniejszy był ten pierwszy po głodówce - rarytas! W dziewiątym dniu wychodzenia z głodówki czułam się świetnie, i miałam mnóstwo energii, zresztą tak jak przez cały czas wychodzenia. Zaczęłam bardziej z dystansem patrzeć na sprawy, które wcześniej mnie irytowały, a teraz mnie nie ruszają. Najbardziej cieszę się, że zmierzyłam się z lękiem przed głodem, który wpajał mi tata przez całe życie. Tata głodował w czasie wojny, więc u nas w domu nigdy nie brakowało jedzenia, wręcz zawsze gotowano znacznie więcej niż potrzeba i znacznie więcej się jadło...
Wojciech: Mam 29 lat i pierwszy raz głodowałem. Wyszło razem 11 dni. Nie miałem żadnych obaw i dobrze się przygotowałem. Tak przygotowany przeszedłem pierwsze 6 dni płynnie, wspomagając się masażami, sauną. Żadnych bólów głowy. Dużo energii dodawało mi chodzenie boso, czym byłem zaskoczony. Matka Ziemia naprawdę ma dużo do zaoferowania :))
Siódmego dnia nadszedł tak zwany pierwszy przełom kwasiczy, a poznałem go po wyczerpaniu zapasów energetycznych i spadku energii, poddenerwowaniu przez ten brak energii. W końcu nie bez powodu mówi się: człowiek głodny to człowiek zły. To powiedzenie jak ulał pasowało do mojej sytuacji. No i oczywiście ciągle pojawiały mi się przed oczyma obrazy z jedzeniem: wszystko, ananas, pierogi, szczaw..?!) Nie mogłem ich odpędzić :)
Wtedy, właśnie siódmego dnia, położyłem się spać wieczorem i powtarzałem sobie, że nie będzie jedzenia i czas już, żeby przewód pokarmowy się zamknął.
Zasnąłem, a ósmego dnia rano już byłem spokojny - myślą i ciałem. Przemieszczałem się powoli i płynnie, nie spiesząc się, widząc świat wyraźnie, jakby trochę z boku, z nowej perspektywy. Iście sielankowy nastrój :) Od tego dnia aż do ostatniego, czyli jedenastego, zapomniałem o jedzeniu i poczułem, że mógłbym tak żyć o wodzie w nieskończoność.
Pojawiły się, a raczej zintensyfikowały, wspomnienia z przeszłości, sytuacje
z dzieciństwa, które niosły ze sobą duże emocje, takie o których chciałem zapomnieć. Ich napływ powodował przeżywanie ich na nowo. Początkowo zacząłem się denerwować, lecz w połowie dnia zrozumiałem, że zaczynam się oczyszczać i zacząłem uważniej przyglądać się tym wspomnieniom. I kiedy zacząłem je rozumieć, poczułem się znacznie lepiej i już nie stanowiły dla mnie problemu.
Zakończyłem głodówkę, gdyż nie chciałem zacząć wychodzenia w pracy.
Okazało się, że wychodzenie było większym wyzwaniem niż głodówka. Pierwsze 3 dni na sokach z grapefruita z cytryną były bez zarzutu. Czwarty dzień, czyli powrót do domu i codzienność. Pojawił się głód na wszystko. Wywar z warzywek prosił się o dodanie soli. Trzeba było mocno się opierać pokusom. Wywarek potem już smakował wyśmienicie i teraz często go gotuję :)
Podsumowując, podczas głodówki oczyściłem ciało - wyrzuciłem małe wiaderko kamieni żółciowych, wątrobowych i trochę innych niezindentyfikowanych rzeczy z jelit, zmniejszyłem tkankę tłuszczową - schudłem 13 kg, ale po wyjściu 3 kilogramy mi wróciły. I choć na zmniejszeniu wagi mi nie zależało, to lżejszy czuję się lepiej :) Zniknął ból z klatki piersiowej towarzyszący mi przez ostatnie 7 miesięcy. Podobnie, problemy z trawieniem - na razie zniknęły, alergia i astma oskrzelowa sezonowa zdają się być nieaktywne, ale sezon się dopiero zaczyna, więc zobaczymy.
Czuję się ogólnie lepiej. Mentalnie też spore zmiany. Zmieniłem pracę, zacząłem się intensywniej edukować i zgłębiać siebie. Patrzę na życie inaczej i ruszyłem w tą drogę, którą zobaczyłem. Nie jest łatwo, dalej wychodzą ukryte emocje, problemy i popełniam błędy, ale warto nie iść w życiu na łatwiznę, życie nabiera nowych barw. Świadome przeprowadzenie głodówki może zmienić życie... Moje się zmieniło...
Maciek: Moje wychodzenie było na soku - kocham Grapefruity !!! :-))))
Skróciłem wychodzenie o 2 dni - przebiegło poprawnie. Dzięki głodówce podjąłem 3 postanowienia:
1. Unikać mięsa.
2. Nie solić (chodzi o dosalanie potraw).
3. Nie używać cukru.
Samopoczucie mam dobre i miłe wspomnienia z Łeby.
I jeszcze wypowiedź pary seniorów: Wilhelminy i Jerzego, w wieku 78 lat, którym - jak piszą - głodówka w Łebie przeszła bez problemowo.
Przy wykorzystaniu pełnego programu pobytu, od porannej gimnastyki, trzy godzinnego spaceru po plaży, poziomowania wątroby pół godzinnego, wykładach Pani doktor, codziennej saunie i wieczornych medytacjach, na przeczytanie przywiezionej literatury i prasy nie było już czasu. Cały czas prowadziliśmy pod nadzorem Pani doktor pomiary ciśnienia tętnicznego. poziomu cukru, wagi, przy odstawieniu pobieranych dotychczas leków. U Jurka waga spadła z 90 kg do 79 kg Ciśnienie tętnicze i poziom cukru spadły poniżej normy, pomimo nie brania leków.
Wychodzenie z głodówki przeprowadziliśmy zgodnie z wytycznymi. Wyjechaliśmy z Łeby 29 kwietnia do rodziny w Wejherowie, cały dzień bez jedzenia, a dzień później pojechaliśmy do Wrocławia samochodem 600 km, tylko po szklance soku z grejpfrutu rozcieńczonego wodą 1: 3 trzy razy dziennie. Porcję na całą podróż przygotowaliśmy w termosie. We Wrocławiu byliśmy po 16 i jeszcze popracowaliśmy sobie w ogrodzie działkowym przy plewieniu trzy godziny.
Pierwszego maja pracujemy jeszcze na działce, po szklance soku już pół na pół z wodą i jedziemy w góry do Stronia Śląskiego. Następny dzień już praca w ogrodzie w Stroniu i już szklanka czystego soku z 3 razy na dzień.
Kolejne dni to wywar z jarzyn, a następnie ugotowane jarzyny. Przestrzegamy zasady że pierwsze 10 dni wychodzenia z głodówki odbywają się bez używania soli. Potem kaszki i surowe pomidory.
Odkrywamy nowy przysmak, plasterek pomidora przełożony plasterkiem kiwi. Teraz codziennie na śniadanie jadamy taką sałatkę.
Zgodnie z wytycznymi 10 maja wypijamy pierwszą lampkę czerwonego wina z naszych ogrodowych owoców. Wielkim świętem było pierwsze opróżnienie jelit po prawie trzy tygodniowej przerwie.
Jurek zrobił pierwsze badania laboratoryjne po głodówce 10 maja, które przedstawił naszemu lekarzowi rodzinnemu. Pani doktor była zaszokowana wynikami. Wskaźniki wątrobowe ALAT przed głodówką 42 U/L, po 25,8, GGTP przed 123,4 U/L, po 65,5 U/L, cholesterol całkowity przed 255,7 mg%, po 139,5. Glukoza 162,8 mg%, po 101 mg%.
Sensację w Gminie Stronie Śląskie, gdzie mieszkamy, wywołał artykuł Pana Niczyporuka z Zielonych Wiadomości pod tytułem: Sudety biją na alarm na temat wydawania koncesji na badania i rozpoznanie złóż uranu w Sudetach opartych na technologii wtłaczania pod ziemię stężonego kwasu siarkowego i innych chemikaliów. Na terenie Gminy Stronie Śląskie wydobywano w latach pięćdziesiątych poprzedniego wieku rudy uranu i wprowadzenie nowych technologii mogłoby zagrozić zanieczyszczeniem wód podziemnych, z których pobierane są wody do celów komunalnych.
Reasumując głodówka lecznicza w Łebie poprawiła stan naszego zdrowia, trochę jesteśmy młodszymi. Drugiego czerwca weszliśmy na Śnieżkę, bez specjalnego zasapania. Dla Jurka było to jubileuszowe wejście na Śnieżkę, po 65 latach od pierwszego wejścia w 1947 roku i pierwsze po osiemdziesiątce. Został uhonorowany przez Liczyrzepę specjalnym certyfikatem.
Seniorzy głodówki Luna i Jurek
Zapraszamy za rok, na kwiecień i maj 2013.
|
|